Godzina piąta budzik przerywa nocną ciszę, otwieram cieżko oczy, nie jeszcze chwilkę poleżę. I chwilka przerodziła się w 30 minut. Zrywam się o ile można tak powiedzieć wygrzebując się ze śpiwora. Zapalam światło. Czuję się całkiem dobrze.
Po pierwszej wędrówce tego roku nie odczuwam trudów dnia wczorajszego. Mam ze sobą zapasowe buty, ale nie górskie tylko trekkingowe. Pierwsze kroki kieruję do butów - Niesamowite !!! – wyschły mimo totalnego przemoczenia w dniu poprzednim. Pełen optymizmu zaczynam się ubierać. Zastanawiam się co zjeść na śniadanie. Szkoda czasu – zjadam kilka serków topionych kilka kawałków takiego suchego chlebka cienkiego jak plytki terakoty :-). Pakuje plecak, picie – trzy tabletki TIGERA na 1,5 litra wody – tak zostałem poinstruowany, to max na dobę inaczej może być źle ( choć nie wiem co to znaczy źle ), dodatkowa czekolada.
Jest godzina 5.45 słyszę drapanie w drzwi – to mój piesek przewodnik zaniepokojony tym, ze jeszcze nie wyszedłem w góry daje mi znać. Najwyższa pora wyruszyć w góry !!!
Dzisiaj o wiele lżejszy plecak, zarzucam na plecy. Wychodze. Trasa to około 2 km wedrówki wzdłuż szosy, zanim będę mógł skręcić w las. Idąc obserwuję mojego przewodnika :-) który jak tylko usłyszy nadjeżdżający samochód kładzie się na poboczu i gdy ten jest niedaleko, wyskakuje do niego ujadając zajadle.
Mijam pomnik, sklep i idę dalej. Przy przydrożnej kapliczce ( GPS: N49 16.142 E22 17.338 ) szlak skręca w lewo, i małe rozczarowanie jak na razie kolejna droga, tym razem gruntowa. Idę dalej wzdłuż czarnego szlaku. Mijam po prawej stronie zabudowania, które za jakąś godzinę przyprawią mnie o mały skok adrenaliny we krwi.
Droga kończy się rozległym miejscem które kiedyś bylo polaną. A teraz służy do skladowania drewna. Błoto jest wszedzie. Szukam przejścia aby nie zapaść się powyżej kostki w brązowej mazi. Jednocześnie odkrywam tropy wilków odciśnięte w błocie. Przechodzę zapadając się po kostki w błoto. Ale to nic myślę sobie za chwilę czeka mnie przeprawa przez strumień to buty się umyją. Stoję przed strumieniem w miejscu gdzie szlak przechodzi na drugą stronę. ( GPS: N49 15.876 E22 18.724 ) ( filmik )
No fajnie - w lecie z pewnością dało by się przejść przez strumień. Ale teraz na wiosnę to praktycznie już potok, a nie strumień. Próbuję, wiem, że butom mogę zaufać i przez tą jedną chwilę w wodzie nic im i mi się nie stanie. Przez pierwszą część strumienia przechodzę. Jestem na środku na niewielkiej wysepce jaka wystaje z wody. Jak to wygladalo możecie obejrzeć na filmie. Mam problem z druga częścią potoku. Woda wydaje się głębsza. Wracam na brzeg szukam gałezi aby zmierzyć poziom wody. Okazuje się że sięga on dużo wyżej niż moje buty. Przechodzę z powrotem na brzeg z którego przyszedłem.
Postanawiam iść jeszcze przez jakiś czas wzdłuż strumienia. Może uda mi się znaleźć miejsce w którym będę mógł przekroczyć go w miare bezpiecznie. Niestety po kilkuset metrach zawracam. Patrzę na mape w jaki sposób mogę obejść strumień.
Jest taka możliwość. Jednak muszę wrócić aż do zabudowań które mijałem wcześniej. Wracam przechodzę mostkiem na druga stronę potoku. Idę drogą która prowadzi wsród zabudowań. Mijam zakręt wychodzę na prostą i przede mna wyrasta ogrodzenie z drutem kolczastym. Myslę sobie - jednostka wojskowa – ale nie ! - nagle dostrzegam czerwona tabliczke z napisem „ZAKLAD KARNY”
O ja …....... mysle sobie – spadam stąd ja z aparatem, GPS-em za chwile ktoś jest w stanie pomyśleć, że ja jestem …...............
Zawróciłem na piecie. Uff udało się jestem w lesie. Teraz tylko muszę dość do czarnego szlaku którym mam zamiar podążać. Sprawdzenie jeszcze raz na mapie trasy przejścia czy aby na pewno nie trafię na jakiś potok który wymusi kolejny odwrót, ustalenie azymutu ma góre o nazwie KICZERA ( GPS: N49 15.716 E22 18.440 ).
Uwielbiam takie momenty gdy, nie ide po szlaku tylko na azymut . Czytelnicy którzy czytali moje wpisy z treningów wiedzą jak dużo sprawia mi taka wędrówka frajdy. Ide więc przez las wyszukując przejść w kierunku który mi podpowiada kompas w GPS-ie.
W miejscach nieuczęszczanych przez ludzi widać bardzo dużo sladów zwierząt. Po kilkunastu minutach pokazuje się pierwsza przeszkoda. Ciek wodny który w górze przez tysiące lat wyrzeźbił wcięcie na kilkanaście metrów głebokie i bardzo strome. Chwila zastanowienia się– wybór miejsca do przejścia i ostrożne zejście na sam dól, następnie lekkie przyśpieszenie na dole, przeskok na drugą stronę i wspięcie się na ścianę po drugiej stronie. Udało się sprawnie i szybko.
Idę dalej w kierunku Kiczery. Idąc rozglądam się po lesie, szukam pomiędzy drzewami jakiegoś ruchu. Może zobacze jelenia, sarne może zająca, a może niedźwiedzia. Ale nic z tych rzeczy. Tylko śpiewy ptaków zapełniają ciszę wiosennego lasu. Widzę już pierwszy cel mojej wyprawy. Krótkie bardziej strome podejście i jestem. Zatrzymuję się. Postanawiam chwilę odpocząć. Zrzucam plecak. Siadam. Piję wodę która smakuje mi o wiele lepiej z tabletkami rozpuszczonymi niż sama. Jak dobrze, że je mam - to był pomysł w dziesiątkę.
Kończę odpoczynek, ruszam dalej, schodzę z Kiczery odnajduję czarny szlak i teraz idę już wzdłuż niego. Kolejny cel to Łopieninka ( GPS: N49 14.532 E22 19.456 ), jednocześnie cel calej dzisiejszej wyprawy. Ponownie, jak w dniu poprzednim pojawia się śnieg. Ale nie jest go tak dużo. Idę spokojnie modląc się tylko cichutko, żeby nie powtórzyla się sytuacja z dnia poprzedniego. Kiedy to nagle śnieg stał się bardzo głęboki.
Dzisiejszy szlak i cała wycieczka jest bardzo spokojna, nie ma ostrych czy żmudnych podejść pod góre. Do samej Łopieninki praktycznie idzie się leśną drogą wykorzystywaną przez leśniczych. Krajobraz z wiosennego zmienił się na zimowy . Cały las jest pokryty śniegiem. Ale w tym niezbyt głebokim śniegu idzie się bardzo przyjemnie. Patrzę pod nogi i dziwię się jak dużo jest tropów zwierząt. Widziałem tropy wilka, jelenia, sarny, chciałbym jeszcze zobaczyć tropy niedzwiedzia – jednak tropów niedzwiedzia nie zobaczylem.
Potem dowiedziałem się, że w tych okolicach po których wedrowałem mieszka sobie rodzinka niedźwiedzi. Widocznie jednak jeszcze się w tych okolicach nie obudziły z zimowego snu. Czas i droga zleciały bardzo szybko. Stoję na szczycie.
Oczywiscie szukam najwyższego punktu. Siadam pośród śnieżnego krajobrazu, na zwalonym drzewie. Wystawiam buzię do słońca. Uwielbiam słońce moje słońce które świeci tylko dla mnie. Które swoimi promieniami rozgrzewa moje policzki i dlonie. Rozpinam kurtkę. Jak tutaj cicho jak przyjemnie. W promieniach słońca czuje się bezpiecznie. Przez głowę przebiega myśl– mieć tutaj domek. Żadnych ludzi, samochodów – cisza spokój i nastrój lasu, miejsca coś niesamowitego.
Odpoczywając ciesząc się słońcem spędziłem na Łopienince ( GPS: N49 14.532 E22 19.456 ) kilkadziesiat minut. Patrzę na zegarek bardzo szybko udało mi się dotrzeć tutaj. Za przelęczą która jest u stóp góry na której jestem - widzę Łopiennik. Tam wczoraj miałem być– no nic wróce za dwa tygodnie to dokonczę to co zacząłem a nie skończyłem.
Wiecie? - świat bez słońca jest szary i ponury, smutny, pełen zwątpienia i bez życia. W chwili gdy słońce się uśmiechnie, las bez krzty zieleni staje sie cudownym miejscem. Zwykly zimowy las jest pełen cieni, bajecznych kolorów, które tworzą niesamowitą atmosferę. Chcę aby dla kazdego czytajacego słońce nigdy nie zaszlo, tak jak wiem ze dla mnie nie zajdzie.
Wracam tak jak dnia poprzedniego po swoich śladach. W miedzyczasie robię jeszcze wyskok na jedną górkę która nawet nie ma nazwy ( GPS: N49 15.058 E22 18.984 ). Ponieważ nie wiem jak sie nazywa ta góra, a nazwy nie znalazlem więc będzie to moja góra PK1 .
Wracałem szybkim krokiem, cieszyłem się widokami jakie mnie otaczają. Nie ważne było błoto. Zresztą wcale nie bylo takie mocno dokuczliwe. Idąc szybko wróciłem po swoich śladach na Kiczere. Spojrzałem na zegarek, bardzo wolno dzisiaj płynie mi czas a ja zrobiłem bardzo duży odcinek drogi. Postanowiłem zrobić sobie przerwę. Jedno miejsce mnie urzekło. ( GPS: N49 15.704 E22 18.484 ). Wychowany na powieściach fantasy siadłem na pniaku który pozostał po ściętym drzewie jak na tronie w Lesie. Patrząc przed siebie, czekałem na elfy które za chwilę powinny wyjść z krzaków, aby zapytać się mnie co ja tutaj robię, na krasnoludki które zaczną się krzątać przy swoich domkach ukrytych przy konarach drzew.
To miejsce jest takie pełne spokoju, magii i poczucia bezpieczeństwa – nie wiem jak to inaczej nazwać. Na Kiczerze jest mała dolina, a właściwie jej początek. Siedzi się na samym jej początku, z dwóch stron łagodnie wznosi się do góry.
Wypiłem resztę wody, kawa bee, nie smakuje mi dzisiaj wyjątkowo. Nacieszywszy oczy widokiem, serce spokojem, a uszy piosenkami ptaków zbieram sie do ostatniego etapu i powrotu do schroniska. Wychodząc z lasu, na wcześniej wspomnianą gruntową drogę. Nad moją głową majestatycznie szybuje bardzo duży skrzydlaty mieszkaniec Bieszczad. Nie chcę spekulować co to było.
Myśl jaka przyszła mi do głowy była taka.
Duch lasu pożegnał mnie, majestatycznie przelatując nade mna i chwilę lecąc prosto droga którą podążałem.
Uśmiechnąłem się.
O godzinie 14.00 jestem już w schronisku. Ponieważ wczorajszego dnia śnieg popsuł mi moje plany zbieram się pakuję i jadę do Lublina.
Z właścicielem schroniska umawiam sie na moja kolejną wizytę, w tygodniu po świetach, mam napisać jeszcze tylko e-mail. Jak dobrze, że w samochodzie została puszka redbulla z pewnością się przyda w drodze powrotnej :-) |