ban


Jak to śnieg mnie pokonał

PRZYJAZD - Bieszczady - Jabłonki – Schronisko PTSM

Jestem na miejscu, jest wieczór kilka minut po dwudziestej. Droga minęła szybko gdyby nie kilka kilometrów, przez które, (z obawy przed nadgorliwością policjantów którzy przede mna jechali) , nie jechał bym za nimi.

Tuż przed Jabłonkami udało mi sie uratować życie szarakowi - który chciał popełnić samobójstwo w swiatlach mojego samochodu. W schronisku przywitał mnie mały piesek, imie ma nie do zapamietania – ponieważ jak przeczytacie dalej wrócę w to miejsce ów piesek otrzyma imię. W tej chwili będzie po prostu pieskiem. Właściciel schroniska to bardzo sympatyczny czlowiek. Przywitał mnie, pokazał pokój i zostawił w spokoju – byłem za to wdzieczny już na miejscu poczułem się trochę zmęczony drogą. Szybko przygotowałem co miałem do przygotowania na poranną wyprawę rozpakowałem rzeczy. Wsliznąłem się do spiwora – zasnąłem sam nie wiem kiedy. Noc minęła szybko, o piatej trzydziesci odezwał sie budzik....

Schronisko w którym sie zatrzymalem wszyscy zainteresowani mogą znaleźć w internecie pod adresem www.jablonki.pl ( GPS: N49 16.671 E22 16.963 ) – polecam je wszystkim. Bardzo sympatyczni własciciele, piesek który jak sie później okazało jest wspanialym przewodnikiem po górach, przeczytacie o tym niżej, jest również budzikiem dla turysty, aby ten nie zaspał, i za pózno nie wyruszył w góry.

Ponieważ cała moja wyprawa jest dla mnie czymś nowym to wybaczcie mi pierwsze zdjęcia które może nie pokazują dokładnie tego co bedę opisywał - ale to tylko i wyłącznie z braku doświadczenia w roli bycia aktorem, reżyserem i dokumentalistą w jednej osobie. Jestem szcześliwy, że w koncu wykonałem ten pierwszy krok.

Zaczęła się krecić karuzela przygody. I na mysl o wspomnieniach, uśmiecham sie i cieszę się, że wrócę dokończyć to co zaczalem - a czego nie skończyłem w czasie pierwszego mojego wyjazdu. Nie skończyłem nie z mojej winy, a z jakiego powodu? - przeczytacie już niżej.

 

Dzień pierwszy - śnieg silniejszy mnie pokonał. (zobacz w GoogleEarth)

Godzina 5.30 zadzwonił budzik, przebudziłem sie szybko - długa czekała mnie dzisiaj droga. Nie wiedzialem jak zachowa sie mój organizm w górach, czy poradzi sobie w czasie wysiłku i z jaką prędkościa będę w stanie wędrować po górach. Tym bardziej że trasa liczyła sobie okolo 16 km.

Ponieważ miałem nocować w Cisnej do plecaka włożyłem praktycznie caly dobytek jaki wziąłem w góry, bez spiwora który zostawialem w Jablonkach i jedzenia na ostatni dzień pobytu. Szósta z minutami wyszedłem. Przy mojej nodze, od razu pojawił się piesek przewodnik. Na poczatku myślałem, że odprowadzi mnie kilkaset metrów, a potem wróci do schroniska. Jak się okazało był moim przewodnikiem i towarzyszem przez caly dzień wyprawy.

Zaczynam wedrówke zielonym szlakiem najpierw kilkaset metrów wzdłuż szosy asfaltowej, po drodze mijam pomnik generala Swierczewskiego ( GPS: N49 16.533 E22 17.124 ) który został w Jablonkach zabity w zamachu. Idę dalej. Za kolejne kilkadziesiat metrów szlak skręca w terenową drogę. Na pobliskich ląkach, na trawie szron, pola pokryte białą cienką warstewką zamarzniętej pary wodnej wygladają jak w bajkowej krainie. Droga która mnie wita z dwóch swoich stron jest jak gdyby obudowana była drewnem , które czeka na wywóz. Jest w tym widoku coś fajnego. Drewno ze swoja ciepłą barwą, kontrastuje z mroźnymi śladami mrozu jaki ostatniej nocy przewedrował przez Jabłonki, pobliskie pola ląki i lasy ( filmik ).

Płaty ostatniego śniegu zalegają tylko w bardziej zacienionych miejscach – co napawa mnie optymizmem, że śnieg zdążył stopnieć – ale jak ja bardzo się myliłem.

Błotnistą, pooraną koleinami drogą pokonuje kolejne kilkaset metrów. Zastanawiam się tylko jak tak głębokimi koleinami jest w stanie przejechać jakiś samochód. A terenowych w okolicy nie widać w wielkich ilościach. Mijam maly potok i dalej idę drogą wzdłuż szlaku. W koło slychać śpiew ptaków. Myśle sobie – fajnie by bylo wiedzieć kto jest właścicielem treli które rozlegają się nad moją głową. Za kolejnym zakrętem zaczyna się prawdziwa przygoda.

Szlak skręca w lewo. Schodzę z drogi. Na poczatku idę przez młody las który wdziera się na tereny kiedyś przez ludzi wydarte lasom, a teraz porzucone - zostają odzyskiwane przez lasy. Młode drzewa sprawiaja wrażenie delikatnych, zbyt delikatnych jak na warunki górskie. Ale jak potem przekonałem się wcale nie trzeba być dużym i twardym - można być małym i giętkim - przetrwać i nie polec jak Ci silniejsi. Myśląc teraz nad tym spostrzeżeniem uświadamiam sobie, że to tak jak w życiu.

Ścieżka łagodnie pnie się w góre. Przyjemny wstęp do zaskakującego pierwszego sprawdzianu wytrzymałości. Przede mna wyrasta pierwsze podejście. Nachylenie stoku okolo 50 stopni. Zaczynam wspinaczkę. Podłoże to żwirek. Stawia się stopę i czuje się jak delikatnie osuwa się do tyłu. Krok za krokiem pokonuję kolejne metry. Rytmicznie niewielkimi krokami pnę się w góre. Mój towarzysz wyprzedza mnie o jakieś 100 metrów. Biega na prawo i lewo, jak gdyby chcial sprawdzić teren. Co jakiś czas przybiega do mnie sprawdzić czy nie zgubilem się. Jakie to miłe.

Przypomniało mi się jak i ja miałem jeszcze swoją sunię. Jak wszedzie ze mną chodziła. I to takie dziwne uczucie – piesek – całkiem obcy, a biega koło mnie jak gdyby był ze mna od wielu wielu lat. To bardzo miłe uczucie.

Podejście nadal niepokonane. Powoli pnę się do góry, co jakiś czas zatrzymuję się, aby wyregulować oddech. Na końcu całego podejścia mała niespodzianka. Ostatnie 100 metrów to już tylko łagodnie wznosząca się ścieżka. I już jestem. Na górze znak, do rezerwatu Woronikówka 20 minut ( GPS: N49 17.075 E22 17.980 ). Jest ławeczka, postanawiam zrobić pierwszy dłuższy postój. Zdejmuję plecak. Siadam i odpoczywam. Popijając wodę słyszę jak mój towarzysz gdzieś pobiegł i ujada. Ciekawe na co? - zastanawiam sie, ale oprócz jego szczekania nie slyszę żadnych innych odglosów.

Ponieważ mam sporo czasu nie spieszę się. Siedzę i rozkoszuję się ciszą jaka mnie otacza, przecinana dzwiękami skrzydlatych mieszkańców Bieszczad. Czas ruszać w dalszą drogę.

Na początku idę szczytem wzniesienia na które wszedłem, a które łagodnie opada w dól, aby za chwile zacząć opadać stromo w dół i na bardzo krótkim odcinku zszedłem o kilkadziesiat metrów w dól. Wkoło mnie pojawia się coraz więcej płatów śniegu. Trochę zaczyna mnie to niepokoić. I jak się pózniej okaże był to sluszny niepokój ale o tym później. Do połączenia szlaków teren łagodnie wznosi się do góry, nie można powiedzieć iż jest to żmudna wędrówka. Tylko coraz większy śnieg powoduje iż zaczynam odczuwać rosnący niepokój co bedzie dalej, i czy, i jak daleko uda się dojść.

Tuż przed dojściem do skrzyżowania szlaków, zauważam cudowne miejsce na odpoczynek. Ponieważ nigdzie mi sie nie śpieszy więc siadam sobie na chwilkę, zdejmuję plecak. Mojemu towarzyszowi daje kabanosy ususzone przed wyprawą. Obwąchuje je podejrzliwie - zaczyna je zgryzać. Potem z ręki dostaje jeszcze kilka łyków wody. Zbieram się dalej. Nie pamiętam w tej chwili okoliczności, ale na śniegu w tym momencie mojej wyprawy zaliczyłem dwa upadki :-) ( GPS: N49 17.245 E22 19.245 i drugi N49 17.202 E22 18.828 ) takie nie groźne ale kolejny byl śmieszny :-)

Śnieg już w tym miejscu zaczyna siegać do 3 łydki. Po kilkuset metrach jestem przy skrzyżowaniu szlaków. Na drogowskazie optymistyczny komunikat DURNA 30 min. Hi, hi hi ale w lecie :-) mi w tym śniegu zajęło trochę więcej czasu. ( GPS: N49 17.245 E22 19.245 ) Brnę dalej.

Właściwie to zaczynają się powoli kłopoty. Miejscami śnieg zaczyna siegać mi do pasa. Przejście przez te zaspy śniegu wymaga nie lada wysiłku. Najgorsze jest to że nie można określić czy śnieg przed toba jest głeboki czy nie gdyż cały las tonie w śniegu. Równo w nim zasypany. Mijaja kolejne minuty, tepo mojego marszu spada drastycznie. Moja wizyta w Cisnej staje pod znakiem zapytania.

W połowie drogi na DURNA kolejny raz padam ( GPS: N49 16.874 E22 19.146 ). Upadłem na plecy, nogi po kolana w sniegu. W żaden sposób nie mogłem się normalnie podnieść. Obróciłem się na brzuch i na czworakach wróciłem do pionu. Oczywiscie mój piesek towarzysz był przy mnie, jak tylko zorientował się że coś ze mna sie stało. Pilnował mnie - po prostu pilnowal. Zrobiło się mi bardzo miło i przyjemnie. Ruszylem dalej. Idę dalej.

Jestem przed ostatnim podejściem na DURNĄ. Nie wyrobie się przed zmrokiem dojść do Cisnej nawet jak pokonam śnieg. Przemoczone buty, powodują że jest mi zimno w stopy. Niewiedza czy dalej nie ma śniegu jeszcze wiekszego i niepewność czasu dojścia skutkuje decyzją - postanawiam zawrócic. Ale zanim to zrobię, chce napić sie kawy.

Zdejmuję plecak i........... O KURCZE.... zgubiłem termos !!!

Ale cóz mam GPS właczam funkcje TRACKBACK i idę po śladach. Chociaż na śniegu wcale nie był do tego potrzebny GPS. Moje ślady były jedynymi śladami człowieka. Tej wiosny na tym szlaku ja byłem pierwszy. Po około 30 minutach powrotu odnajduję termos. Uśmiecham się. Już za chwilę napiję się czegoś ciepłego. Jestem zmęczony brnięciem przez śnieg, chcę dojść do miejsca gdzie już go nie ma. Chcę jak najszybciej znaleźć się przy rezerwacie gdzie robiłem pierwszy postój.

Droga z powrotem wydaje się chwilami długa i nużąca. Śnieg wyciągnął ze mnie siły. Nawet nie chce mi sie robić zdjęć. Ale jak potem się okazało to i tak aparat już odmówił posłuszeństwa. Jestem z powrotem. Ostatni przystanek w cudownym zakątku z dojściem do rezerwatu WORONIKÓWKA, jeszcze tylko zejście w dół i jestem na miejscu.

Po drodze do schroniska zachodzę jeszcze do jedynego sklepu ( GPS: N49 16.372 E22 17.241 ) w okolicy, kupuję odpowiedni zapas picia i pokonuję ostatnie kilkaset metrów po szosie. Mój towarzysz opuścił mnie przy sklepie. Stwierdził że jestem bezpieczny i dalej wrócę już bez jego pomocy. Pognał do swojego psiego domku.

Pojawiłem sie kilka minut po nim. Dzieci właściciela wesoło bawiły się z pieskiem ja opowiadałem gdzie byłem i gdzie nie byłem. Póltorej godziny przed zachodem słońca wyrobiłem się z powrotem. Przeszedłem 13 km po górach. Po wzięciu prysznica, zjedzeniu obiadu, poczułem jak bardzo jestem zmęczony. A odkrycie, że aparat jest KAPUT w jakiś dziwny sposób zwiększyło moje zmęczenie przynajmniej o sto procent. Mam nadzieje, że zdjęcia się uratowały.

Zdjęcia z tego dnia są tutaj .

 

Dzień drugi - realizacja planu dnia trzeciego (zobacz w GoogleEarth)

Godzina piąta budzik przerywa nocną ciszę, otwieram cieżko oczy, nie jeszcze chwilkę poleżę. I chwilka przerodziła się w 30 minut. Zrywam się o ile można tak powiedzieć wygrzebując się ze śpiwora. Zapalam światło. Czuję się całkiem dobrze.

Po pierwszej wędrówce tego roku nie odczuwam trudów dnia wczorajszego. Mam ze sobą zapasowe buty, ale nie górskie tylko trekkingowe. Pierwsze kroki kieruję do butów - Niesamowite !!! – wyschły mimo totalnego przemoczenia w dniu poprzednim. Pełen optymizmu zaczynam się ubierać. Zastanawiam się co zjeść na śniadanie. Szkoda czasu – zjadam kilka serków topionych kilka kawałków takiego suchego chlebka cienkiego jak plytki terakoty :-). Pakuje plecak, picie – trzy tabletki TIGERA na 1,5 litra wody – tak zostałem poinstruowany, to max na dobę inaczej może być źle ( choć nie wiem co to znaczy źle ), dodatkowa czekolada.

Jest godzina 5.45 słyszę drapanie w drzwi – to mój piesek przewodnik zaniepokojony tym, ze jeszcze nie wyszedłem w góry daje mi znać. Najwyższa pora wyruszyć w góry !!!

Dzisiaj o wiele lżejszy plecak, zarzucam na plecy. Wychodze. Trasa to około 2 km wedrówki wzdłuż szosy, zanim będę mógł skręcić w las. Idąc obserwuję mojego przewodnika :-) który jak tylko usłyszy nadjeżdżający samochód kładzie się na poboczu i gdy ten jest niedaleko, wyskakuje do niego ujadając zajadle.

Mijam pomnik, sklep i idę dalej. Przy przydrożnej kapliczce ( GPS: N49 16.142 E22 17.338 ) szlak skręca w lewo, i małe rozczarowanie jak na razie kolejna droga, tym razem gruntowa. Idę dalej wzdłuż czarnego szlaku. Mijam po prawej stronie zabudowania, które za jakąś godzinę przyprawią mnie o mały skok adrenaliny we krwi.

Droga kończy się rozległym miejscem które kiedyś bylo polaną. A teraz służy do skladowania drewna. Błoto jest wszedzie. Szukam przejścia aby nie zapaść się powyżej kostki w brązowej mazi. Jednocześnie odkrywam tropy wilków odciśnięte w błocie. Przechodzę zapadając się po kostki w błoto. Ale to nic myślę sobie za chwilę czeka mnie przeprawa przez strumień to buty się umyją. Stoję przed strumieniem w miejscu gdzie szlak przechodzi na drugą stronę. ( GPS: N49 15.876 E22 18.724 ) ( filmik )

No fajnie - w lecie z pewnością dało by się przejść przez strumień. Ale teraz na wiosnę to praktycznie już potok, a nie strumień. Próbuję, wiem, że butom mogę zaufać i przez tą jedną chwilę w wodzie nic im i mi się nie stanie. Przez pierwszą część strumienia przechodzę. Jestem na środku na niewielkiej wysepce jaka wystaje z wody. Jak to wygladalo możecie obejrzeć na filmie. Mam problem z druga częścią potoku. Woda wydaje się głębsza. Wracam na brzeg szukam gałezi aby zmierzyć poziom wody. Okazuje się że sięga on dużo wyżej niż moje buty. Przechodzę z powrotem na brzeg z którego przyszedłem.

Postanawiam iść jeszcze przez jakiś czas wzdłuż strumienia. Może uda mi się znaleźć miejsce w którym będę mógł przekroczyć go w miare bezpiecznie. Niestety po kilkuset metrach zawracam. Patrzę na mape w jaki sposób mogę obejść strumień.

Jest taka możliwość. Jednak muszę wrócić aż do zabudowań które mijałem wcześniej. Wracam przechodzę mostkiem na druga stronę potoku. Idę drogą która prowadzi wsród zabudowań. Mijam zakręt wychodzę na prostą i przede mna wyrasta ogrodzenie z drutem kolczastym. Myslę sobie - jednostka wojskowa – ale nie ! - nagle dostrzegam czerwona tabliczke z napisem „ZAKLAD KARNY”

O ja …....... mysle sobie – spadam stąd ja z aparatem, GPS-em za chwile ktoś jest w stanie pomyśleć, że ja jestem …...............

Zawróciłem na piecie. Uff udało się jestem w lesie. Teraz tylko muszę dość do czarnego szlaku którym mam zamiar podążać. Sprawdzenie jeszcze raz na mapie trasy przejścia czy aby na pewno nie trafię na jakiś potok który wymusi kolejny odwrót, ustalenie azymutu ma góre o nazwie KICZERA ( GPS: N49 15.716 E22 18.440 ).

Uwielbiam takie momenty gdy, nie ide po szlaku tylko na azymut . Czytelnicy którzy czytali moje wpisy z treningów wiedzą jak dużo sprawia mi taka wędrówka frajdy. Ide więc przez las wyszukując przejść w kierunku który mi podpowiada kompas w GPS-ie.

W miejscach nieuczęszczanych przez ludzi widać bardzo dużo sladów zwierząt. Po kilkunastu minutach pokazuje się pierwsza przeszkoda. Ciek wodny który w górze przez tysiące lat wyrzeźbił wcięcie na kilkanaście metrów głebokie i bardzo strome. Chwila zastanowienia się– wybór miejsca do przejścia i ostrożne zejście na sam dól, następnie lekkie przyśpieszenie na dole, przeskok na drugą stronę i wspięcie się na ścianę po drugiej stronie. Udało się sprawnie i szybko.

Idę dalej w kierunku Kiczery. Idąc rozglądam się po lesie, szukam pomiędzy drzewami jakiegoś ruchu. Może zobacze jelenia, sarne może zająca, a może niedźwiedzia. Ale nic z tych rzeczy. Tylko śpiewy ptaków zapełniają ciszę wiosennego lasu. Widzę już pierwszy cel mojej wyprawy. Krótkie bardziej strome podejście i jestem. Zatrzymuję się. Postanawiam chwilę odpocząć. Zrzucam plecak. Siadam. Piję wodę która smakuje mi o wiele lepiej z tabletkami rozpuszczonymi niż sama. Jak dobrze, że je mam - to był pomysł w dziesiątkę.

Kończę odpoczynek, ruszam dalej, schodzę z Kiczery odnajduję czarny szlak i teraz idę już wzdłuż niego. Kolejny cel to Łopieninka ( GPS: N49 14.532 E22 19.456 ), jednocześnie cel calej dzisiejszej wyprawy. Ponownie, jak w dniu poprzednim pojawia się śnieg. Ale nie jest go tak dużo. Idę spokojnie modląc się tylko cichutko, żeby nie powtórzyla się sytuacja z dnia poprzedniego. Kiedy to nagle śnieg stał się bardzo głęboki.

Dzisiejszy szlak i cała wycieczka jest bardzo spokojna, nie ma ostrych czy żmudnych podejść pod góre. Do samej Łopieninki praktycznie idzie się leśną drogą wykorzystywaną przez leśniczych. Krajobraz z wiosennego zmienił się na zimowy . Cały las jest pokryty śniegiem. Ale w tym niezbyt głebokim śniegu idzie się bardzo przyjemnie. Patrzę pod nogi i dziwię się jak dużo jest tropów zwierząt. Widziałem tropy wilka, jelenia, sarny, chciałbym jeszcze zobaczyć tropy niedzwiedzia – jednak tropów niedzwiedzia nie zobaczylem.

Potem dowiedziałem się, że w tych okolicach po których wedrowałem mieszka sobie rodzinka niedźwiedzi. Widocznie jednak jeszcze się w tych okolicach nie obudziły z zimowego snu. Czas i droga zleciały bardzo szybko. Stoję na szczycie.

Oczywiscie szukam najwyższego punktu. Siadam pośród śnieżnego krajobrazu, na zwalonym drzewie. Wystawiam buzię do słońca. Uwielbiam słońce moje słońce które świeci tylko dla mnie. Które swoimi promieniami rozgrzewa moje policzki i dlonie. Rozpinam kurtkę. Jak tutaj cicho jak przyjemnie. W promieniach słońca czuje się bezpiecznie. Przez głowę przebiega myśl– mieć tutaj domek. Żadnych ludzi, samochodów – cisza spokój i nastrój lasu, miejsca coś niesamowitego.

Odpoczywając ciesząc się słońcem spędziłem na Łopienince ( GPS: N49 14.532 E22 19.456 ) kilkadziesiat minut. Patrzę na zegarek bardzo szybko udało mi się dotrzeć tutaj. Za przelęczą która jest u stóp góry na której jestem - widzę Łopiennik. Tam wczoraj miałem być– no nic wróce za dwa tygodnie to dokonczę to co zacząłem a nie skończyłem.

Wiecie? - świat bez słońca jest szary i ponury, smutny, pełen zwątpienia i bez życia. W chwili gdy słońce się uśmiechnie, las bez krzty zieleni staje sie cudownym miejscem. Zwykly zimowy las jest pełen cieni, bajecznych kolorów, które tworzą niesamowitą atmosferę. Chcę aby dla kazdego czytajacego słońce nigdy nie zaszlo, tak jak wiem ze dla mnie nie zajdzie.

Wracam tak jak dnia poprzedniego po swoich śladach. W miedzyczasie robię jeszcze wyskok na jedną górkę która nawet nie ma nazwy ( GPS: N49 15.058 E22 18.984 ). Ponieważ nie wiem jak sie nazywa ta góra, a nazwy nie znalazlem więc będzie to moja góra PK1 .

Wracałem szybkim krokiem, cieszyłem się widokami jakie mnie otaczają. Nie ważne było błoto. Zresztą wcale nie bylo takie mocno dokuczliwe. Idąc szybko wróciłem po swoich śladach na Kiczere. Spojrzałem na zegarek, bardzo wolno dzisiaj płynie mi czas a ja zrobiłem bardzo duży odcinek drogi. Postanowiłem zrobić sobie przerwę. Jedno miejsce mnie urzekło. ( GPS: N49 15.704 E22 18.484 ). Wychowany na powieściach fantasy siadłem na pniaku który pozostał po ściętym drzewie jak na tronie w Lesie. Patrząc przed siebie, czekałem na elfy które za chwilę powinny wyjść z krzaków, aby zapytać się mnie co ja tutaj robię, na krasnoludki które zaczną się krzątać przy swoich domkach ukrytych przy konarach drzew.

To miejsce jest takie pełne spokoju, magii i poczucia bezpieczeństwa – nie wiem jak to inaczej nazwać. Na Kiczerze jest mała dolina, a właściwie jej początek. Siedzi się na samym jej początku, z dwóch stron łagodnie wznosi się do góry.

Wypiłem resztę wody, kawa bee, nie smakuje mi dzisiaj wyjątkowo. Nacieszywszy oczy widokiem, serce spokojem, a uszy piosenkami ptaków zbieram sie do ostatniego etapu i powrotu do schroniska. Wychodząc z lasu, na wcześniej wspomnianą gruntową drogę. Nad moją głową majestatycznie szybuje bardzo duży skrzydlaty mieszkaniec Bieszczad. Nie chcę spekulować co to było.

Myśl jaka przyszła mi do głowy była taka.

Duch lasu pożegnał mnie, majestatycznie przelatując nade mna i chwilę lecąc prosto droga którą podążałem.

Uśmiechnąłem się.

O godzinie 14.00 jestem już w schronisku. Ponieważ wczorajszego dnia śnieg popsuł mi moje plany zbieram się pakuję i jadę do Lublina.

Z właścicielem schroniska umawiam sie na moja kolejną wizytę, w tygodniu po świetach, mam napisać jeszcze tylko e-mail. Jak dobrze, że w samochodzie została puszka redbulla z pewnością się przyda w drodze powrotnej :-)

 

 

powrot