ban


Cd.. - Jabłonki - Durna - Łopiennik - Cisna (zobacz w GoogleEarth)

Jak wiecie z poprzedniego mojego opisu, nie udało mi sie przejść zaplanowanymi trasami. Wrócilem 17 kwietnia do Jablonek dokończyc moja startową wyprawę.

W Jabłonkach przywital mnie deszcz, wypakowując wszystkie rzeczy z samochodu, zastanawiałem się czy, aby nie bedzie tak, ze przyjechałem na darmo i po raz kolejny nie uda mi sie zrealizować wyprawy do końca. Ale okolo godziny 23.00 deszcz przestał padać. Nastawiłem budzik, położyłem sie spać.

Rano brzeczenie budzika w komórce wyrwało mnie ze snu. Szybkie śniadanie. Wieczorem przygotowałem sobie wszystko, tak wiec wyjście na szlak przebiegło szybko i sprawnie. Jak tylko pojawiłem sie przed schroniskiem z plecakiem koło mnie pojawił się piesek DIXI. Tym razem na filmiku możecie zobaczyc atak DIXI na samochód. :-) Ale mój mały przyjaciel mial tego dnia inne plany, i na drodze, która jest poczatkiem szlaku pognał za „maluchem” próbujac ugryźć jego zderzak. Zapomniał się w tej gonitwie, zostawiając mnie samego na szlaku. Na poczatku idę odcinkiem trasy, którym szedłem wcześniej.

Teraz góra nie wydaje sie tak stroma, a podejscie tak długie jak ostatnio. Ale mimo wszystko jest to nadal uciażliwe podejście, choć jak sie potem okazało, jest ono mniej uciażliwe niż pokonanie tej samej trasy od strony CISNEJ. W połowie drogi, zauważam SALAMANDRE. Dostojnie i powoli kroczy swoją ścieżką. Zatrzymuję się i przyglądam się jej dokładnie, robię zdjęcia i nakręcam króciutki filmik. Usmiecham sie, to bardzo fajny i miły znak na początek dnia i początek całej mojej wędrówki w ten weekend.

Warto iść powoli, patrzeć w koło siebie, ale również pod nogi. Można bowiem minąć ciekawe zwierze, gada, płaza, rosline – które o wiele więcej wnoszą do naszych wypraw. Zostawiłem salamandre w spokoju, pnę się w góre, po chwili jestem na miejscu (które czytelnicy znaja z poprzedniego opisu) skąd odchodzi scieżka do rezerwatu. Chwila przerwy. Las rozbrzmiewa śpiewem ptaków. I wraca myśl, że szkoda, że nie rozpoznaje tych wszystkich treli.

Wstaje i ide dalej, po kilkuset metrach przez ścieżke, którą ide, przebiegaja dwa młode jelenie. Jakie to miłe uczucie, widzieć las i nie tylko słyszeć w nim życie ale i widzieć. Dzisiaj po śniegu zostało tylko wspomnienie. Idę pewnym krokiem, a z każdym jestem coraz bardziej odpreżony. Zbliżam się do skrzyzowania szlaków. Jednocześnie zaczynam słyszeć odgłosy pracy pił łańcuchowych, rozmowy jakiś ludzi.

Za kolejnym zakrętem zagadka zostaje wyjaśniona. To drwale pracujący w lesie. Zrobilo mi sie smutno.

W koło leżało kilkanaście drzew, wszędzie porozrzucane gałezie. Śmierć tych drzew, które rosły
z pewnością kilkadziesiąt jak nie kilkaset lat jest smutna.

Czy nie można by było rozciągnąć granicy BPN na całe Bieszczady. Zachować naturalny las, niech zamieni się w pierwotną puszcze. Przyśpieszam kroku, chcę jak najszybciej opuścić ten teren. Chcę jak najszybciej zapomnieć odgłosy pił i rozmów robotników. Udaje się to po kilkudziesieciu minutach.

Przede mna rozpościera się ostatnie podejście na DURNA , jestem w miejscu gdzie zakończyłem ostatnią swoja próbe zdobycia szczytu. Tym razem bez żadnych niespodzianek znajduję sie na DURNEJ (979 m.n.p.m). Chwila przerwy, kilka lyków gorącej herbaty – siedzę na starym spróchnialym pniu ( GPS: N49 16.532 E22 19.488 ), cieszę się spokojem miejsca, które mnie otacza. Nie spieszę sie nigdzie wiec postój przeciagam ponad ten czas, który jest potrzebny na wyregulowanie oddechu i wypicie herbaty. Słońce coraz mocniej grzeje.

Dzień jest cudowny. Las mimo, iż nie jest jeszcze zielony i tak staje sie bardzo malowniczy. Ruszam dalej, tym razem kolejny przystanek - LOPIENNIK (1069 m. n.p.m.) Durna wymaga jednak skupienia uwagi, szlak w pewnym momencie skreca w strone, w którą nie powinien skręcać. Poczucie kierunku mówi, że powinno sie iść w druga stronę. Ale szlak jest od wielu lat i należy mu zaufać. Oprócz tego w kilku miejscach mocno trzeba poszukać znaków szlaku kierujących do Łopiennika. Co w chwili kiedy las bedzie zielony może być jeszcze bardziej trudne. A nie w każdym miejscu widać wydeptaną przez turystów ścieżke. Ale to jest właśnie ten fragment przygody dla której warto wybrać się w góry. Po kolejnych XXX metrach, zaczyna pojawiać się śnieg. Przez glowe przebiega myśl – czyżby czekały mnie takie same klopoty jak dwa tygodnie wcześniej? Idę dalej, jednak śniegu nie przybywa. Na kilku zdjęciach zobaczycie jak niewielkie łachy śniegu zostały w górach. Po przejściu przez jedną, dwie łachy śniegu znajduję się na Łopienniku. Wejście było trochę niespodziewane. Bez znaczacego punktu kulminacyjnego.

Zdejmuję plecak. Słońce grzeje jeszcze mocniej, postanawiam zrobić dłuższą przerwę. Siadam wyciągam nogi i cieszę się promieniami słońca, które przyjemnie grzeją. Ponieważ wieje chłodny wiatr, który jednocześnie chłodzi – to takie siedzenie na słoncu sprawia wielką przyjemność. Jestem zadowolony, jeszcze tylko zejście do Dołżycy a potem marsz droga do Cisnej , do Bacówki GOPR-u ( GPS: N49 12.722 E22 19.741 ) na nocleg i koniec na dzień dzisiejszy wedrówki.

Zejście do Dołżycy jest bardzo uciążliwe. Na niewielkiej odległości wytracamy prawie 500 – 600 metrów wysokości. Schodząc myślę sobie, że wejście od Jabłonek, przez Durną jest łagodniejsze, choć ma kilka ostrych podejść to jednak są one rozdzielone odcinkami poziomymi, na których można odpocząć. Próba wejścia na Łopiennik od strony Dołżycy należy jednak do znacznie bardziej wymagających fizycznie. Zejście w pewnym momencie zaczyna sie, wzdlóż leśnej drogi która prowadzi nas na skraj ląki.

Po drodze pomiędzy drzewami, na których jeszcze nie ma liści, można podziwiać panoramy gór jak i wstążkę drogi która wije się pomiędzy nimi. Ostatni etap asfaltowa szosa do Cisnej mija bardzo szybko.

W Cisnej na mapach jest zaznaczona lesniczówka. Ale ta lesniczówka zostala przekazana GOPR-owi i teraz w niej stacjonuje GOPR, mając do swojej dyspozycji kilka pokoi goscinnych gdzie można przenocować. Ale żeby to zrobić najpierw należy zarezerwować sobie nocleg przez centrale GOPR .

Zdjęcia z tego dnia wędrówki

Cisna - Hon, Osina, Sasow, Wołosań, Jaworne, Jabłonki (zobacz w GoogleEarth)

Budzik oznajmił, że pora wstawać. Przeciągam się leniwie i wstaje. Kilka ruchów, stwierdzam, że nie jest źle :-) po wczorajszej wędrówce. Ubieram się, pakuję plecak. Cicho wychodzę z bazy GOPR-u.

Za drzwiami wita mnie gęsta jak mleko mgła. Zastanawiam się jak będzie w górach. Przez głowę przebiega mi myśl, czy w ogóle w taką mglę warto iść ... Ale ponieważ opadająca mgła zwiastuje przeważnie ładny dzień postanawiam iść. Odszukuje czerwony szlak i zaczynam nim podążać. Mgła sprawia, że krajobrazy, jakie przede mną i za mną się malują są jak z bajki, a przebijające się słońce sprawia, że ta bajka jest przyjemna i pełna pastelowych kolorów. W cudownej mgle idę kilkaset metrów, w pewnym momencie wychodzę ponad nią. Jest to kolejne niesamowite uczucie, odwrócić się i zobaczyć za soba biały całun przykrywający Cisną. Robię kilka zdjeć. Pózniej, w domu już okazuje się, że są to jedne z najładniejszych zdjęć, jakie powstały w czasie wyprawy.

Szlak skręca z drogi do Bacówki pod Honem, przechodzi obok niej i niknie w lesie. Pierwsze strome podejście to podejscie praktycznie wyciągiem narciarskim. Dość stromo, ale na szczęście krótko. Myślę sobie - niezły początek szlaku. Pamiętam jak wczoraj sprawdzałem profil dzisiejszej trasy i wydał mi sie bardziej przerażający niż wczorajszy. To pierwsze podejście potwierdzało moje spostrzeżenie. Jak się jednak okazało później, był to jedyny praktycznie tak stromy odcinek do pokonania.

Szedłem wolno, rozglądając się i szukając oczami mieszkanców lasu. W pewnej chwili usłyszałem samotny tętent kopyt, gdzieś z przodu przede mna, ale nic nie zauważyłem. Z każdym metrem wysokości otaczały mnie coraz gęstsze chmury. Zamglony las sprawial upiorne wrażenie. Słońce nie przebijało się przez chmurę, która spowiła szlak na HON i SASOW . Nawet skrzydlaci mieszkancy lasu nie mieli ochoty na śpiewne rozmowy. Wiatr wiał dość silny, dłonie marzły z zimna, wilgoć zebrana w chmurze sprawiała, że było zimniej niż wskazywał na to termometr.

Zatrzymałem się założyłem czapkę, ręce schowałem do kieszeni. Ruszyłem dalej. Z prawej strony szlaku usłyszałem porykiwanie, chyba pierwszy raz w zyciu słyszałem tak blisko porykiwanie jelenia. Powiem szczerze - troszke się wystraszyłem. Serce zabiło mi mocniej, adrenalina dostala się do krwi a zamglony las uruchomił wyobraźnie.

Idąc we mgle (która była chmurą) tak sobie pomyślałem – … idę z głową w chmurach, jestem w chmurach ... - i wcale nie musiałem do tego celu używać samolotu, szybowca czy jakiegokolwiek innego środka do wzbicia się w powietrze.

Na filmiku zobaczycie jak chmury przetaczaja się przez szczyt wielkiego działu. W połowie drogi na WOLOSAN zaczyna robić się coraz jaśniej. Znika szary odcień mgły, zamienia się w biel, by na polanie widokowej pod Wołosaniem zniknąć zupełnie. Od tego momentu nade mna już tylko niebieskie niebo, ze żwawo płynącymi alabastrowymi obłokami. Wchodzę na Wołosan. Najwyższy szczyt w czasie tej wyprawy. Chwila oddechu i idę dalej.

Po drodze spotykam leśników, szlak staje sie monotonny cały czas lekko tracę wysokość idę praktycznie wydeptaną drogą. Nie ma szans na zgubienie sie. Dochodzę do skrzyzowania szlaków, z którego odchodzi szlak czarny (zaprowadzi mnie do schroniska, w którym będę nocował). Poniewaz w bardzo dobrym tempie udało mi się pokonać zakładaną trasę, postanawiam trochę ją wydłużyć i iść jeszcze na szczyt Jaworne , zastanawiam sie nad przełęczą Zebrak, i szczytem Chryszczata , ale docelowo rezygnuje z nich.

Na Jaworne urządzam sobie obiad w królestwie HORNA, spędzam na niej prawie godzinę. Słucham muzyki lasu, nasłuchuje odglosów, może usłyszę i zobaczę jakiegoś mieszkańca. Ale niestety nie tym razem. Po godzinie wstaje i postanawiam wracać. Robi się troszke smutno, bo wiem, że to juz jest ostatni odcinek dnia dzisiejszego. Nie spieszę się – powoli schodzę z góry, cieszę się każdym spotkanym kwiatkiem, fotografuje je, szukam ciekawych widokowo miejsc, ciekawych konarów drzew. Powoli krok za krokiem schodzę coraz niżej i niżej.

W pewnym momencie do moich uszu dobiega odglos pracujacego silnika – myślę sobie, że to ktoś piłą ścina jakieś drzewa. Ale po kilkuset metrach okazuje się, że to trzej narwani motocyklisci pseudo krosowcy (bylo to widać po ich usilnych staraniach podjechania pod wzniesienie) zaklócaja ciszę. Staję się zły. W ciągu jednej chwili nastrój dnia zostaje zamazany przez palantów, którzy jak sie okazało nie umieją czytać tablic informacyjnych na dole szlaku, jak również nie maja w poszanowaniu innych oznaczeń. Idę dalej zły, i jeszcze przez jakis czas moje podenerwowanie nie ustepuje.

W pewnej chwili dostrzegam kikut starego drzewa, w którym na chwile zamieszkał duch lasu. Który podobnie jak w poprzedniej wyprawie żegna mnie szerokim uśmiechem, troche zastanawiam sie czy to nie chichot szyderczy – ale nie – przeciez uśmiechem żegna się wszystkich gości z ponownym zaproszeniem.

Wychodzę na otwarta przestrzeń, szlak zamienia sie w wysypana tłuczniem drogę. Idę, ogladając się tesknie za siebie, podziwiam krajobrazy wkoło mnie.

Po drodze mijam wypalarnie węgla drzewnego ( GPS: N49 15.854 E22 15.277 ) – myslę sobie - wrócę tutaj, chce z tymi ludzmi spedzić noc i móc zrobic reportaż z ich pracy.

Kamienna droga skończyła się tuż przed asfaltowa szosą, jeszcze tylko kilkaset metrów i już jestem w schronisku.

I tak dobiegła końca moja pierwsza kompletna zaplanowana i udana wyprawa.

Zdjęcia z tego dnia wędrówki

 

 

powrot