ban


Wielka i Mała Rawka Zimą (zobacz w GoogleEarth)

Dzień zaczął się spokojnie. Wstałem o piątej trzydzieści z myślą o dzisiejszej wyprawie. Wychodzę z Ustrzyk Górnych z siedziby GOPR (GPS:N49 06.543 E22 39.343 ) potem wspinam się na Wielką Rawkę, z której przejdę na Małą Rawkę by dzień zakończyć bezpiecznie w schronisku Bacówka Pod Rawkami.

Wstałem wcześniej, lecz wszystkie przygotowania zajęły mi więcej czasu niż myślałem. Dopiero kilkanaście minut przed siódmą wychodzę na szlak. Pierwsze dwa – trzy kilometry to dobra rozgrzewka przed tym, co czeka organizm wędrowca zimą w górach. Na dworze jest około – 5 stopni Celsjusza. Po drodze mijam patrol straży granicznej, ich siedzibę i drogą opuszczam Ustrzyki Górne. Teraz droga lekko pnie się do góry, mijam stare wejście na szlak i idę dalej drogą. Za kolejnym zakrętem skręcam w lewo i wchodzę w las.

Pierwsze miłe zaskoczenie – szlak jest przetarty. Praktycznie można na nim uzyskać czasy jak w wędrówce latem. Ale wystarczy tylko na jeden krok zejść z przetartego szlaku, aby się przekonać, że śnieg sięga do połowy uda. Kijki pomagają wydostać się na ubity szlak. W lesie panuje cisza, nie słychać śpiewu ptaków, nie słychać też żadnych innych odgłosów życia lasu. Wydaje się jak gdyby wszyscy mieszkańcy lasu spali. Od czasu do czasu słychać jak śnieg spada z drzew strącony przez podmuch wiatru.

Z każdym pokonanym wzniesieniem, podmuchy wiatru stają się coraz mocniejsze. Są chwile, że zakładam okulary-gogle, aby spokojnie patrzeć przed siebie. Nie przejmując się śniegiem niesionym przez wiatr.

Mniej więcej w połowie drogi na szlaku znajduje się szałas (GPS:N49 06.138 E22 36.206 ) niedawno zbudowany, który umożliwia miłe i wygodne spędzenie kilku chwil i zebranie sił na dalszą część o wiele bardziej męczącej trasy niż była dotychczas. Zatrzymuję się. Zrzucam plecak, kilka łyków ciepłej herbaty, baton i czas na uspokojenie trochę całego organizmu. Po kilku chwilach ruszam w dalszą drogę.

Przez kolejny kilometr nic się nie zmienia, wędruję lasem otulonym w pierzynce ze śniegu, znaki namalowane na drzewach wskazują regularnie przebieg szlaku tak, że jest raczej bardzo trudno się zgubić. Na śniegu oprócz wydeptanych śladów są jeszcze ślady nart. Nie zauważam żadnych tropów zwierząt. Po jakimś czasie dochodzę do polany. Nie przecinam jej jednak w połowie, aby przejść na drugą stronę a pokonuję ją łukiem. Polana znajduje się bowiem na zboczu wzniesienia i przejście jej w poprzek może grozić obsunięciem się śniegu, a w najgorszym razie wywołaniem lawiny. Przechodzę jej górną częścią na granicy lasu. Docieram na drugi koniec.

Przede mną oprócz znaku na drzewie pojawia się ostrzeżenie, że wchodzę na teren zagrożony lawinami. I nie wiem czy ten znak czy coś innego sprawiło, że osoby które szły przede mną dzień lub kilka dni wcześniej zawróciły. Dalej szlak nie jest przetarty.

Zatrzymuję się, zrzucam plecak, odpinam rakiety śnieżne – dalej nie da rady iść inaczej. Jeszcze chwilę zostaję na polanie – robię zdjęcia przy okazji odpoczywam. Jest to jak się później okazuje ostatnie bardzo dobre miejsce na dłuższy odpoczynek. Od tej chwili przede mną najtrudniejsza część szlaku, zakończona wspięciem się na grzbiet masywu Wielkiej i Małej Rawki i wejście na wielką Rawkę.

Z każdym metrem pokonywanym w pionie las staje się coraz rzadszy. Jest to równocześnie jedno miejsce w Bieszczadach gdzie las jest jeszcze na takiej wysokości. Przekroczyłem już 1000 m. n.p.m. Równocześnie z faktem że las się przerzedza i zamienia się w porośniętą niedużą roślinnością gęstwinę nawianego śniegu zaczyna być coraz więcej. W chwilami kijki trekkingowe zapadają się po same rękojeści przy próbie podparcia się. A to oznacza około 150 cm śniegu. Na modelu rakiet, jakie ja mam nie daje się podejść pod wzniesienie na wprost. Bardziej poważne wzniesienia trzeba trawersować. To jest ich minus. Później dowiedziałem się o innym typie rakiet które bardzo dobrze nadają się na atakowanie zaśnieżonych szczytów na wprost bez potrzeby trawersowania.

Wyszukuję drogę pomiędzy zaroślami wybierając miejsca, w których wiem, że nie narażę się na obsunięcie śniegu, a jednocześnie miejsca, w których śnieg jest przewiany. Z każdą minutą wiatr się wzmaga. Po wyjściu z lasu widać przepięknie położony szczyt Wielkiej Rawki, kocioł wielkiej Rawki. Dla kogoś, kto idzie tym szlakiem pierwszy raz może być zaskoczeniem betonowy słup na Wielkiej Rawce który poczerniały od pogody swoim wyglądem może przypominać jakąś postać.

Z każdą minutą wiatr się nasila, założyłem już najgrubszy polar, pod czapkę włożyłem kominiarkę na szyję chustę turystyczną, okulary-gogle i pnę się do góry. Powoli walcząc z wiatrem, pod który idę, jak i sypkim śniegiem. Widzę już szczyt. Mam do niego jakieś 100 metrów. Na chwilę się zatrzymuję odwracam się plecami do wiatru patrzę na kocioł Rawki. Przy okazji zauważam, że już nie widać słupa na szczycie. Z południa nadciągnęła brunatno-granatowa, ciemna chmura. Teraz nie tylko śnieg porywany z ziemi, ale i śnieg padający z chmury ogranicza widoczność do tego stopnia, że przestaję widzieć cokolwiek na odległość 50 metrów. Szczytu nie widzę grani nie widzę. Pamiętam kierunek, upewniam się na GPS-ie wspinam się dalej.

Nie wiem ile czasu zabrało mi wspięcie się na ostatnie 100 metrów, zanim dotarłem na szczyt, ale poza pasem niewielkich zarośli oprócz wiatru, powierzchnia śniegu była zmrożona i szło się bardzo przyjemnie. Nie trzeba było trawersować. Jestem na szczycie. Wiatr wieje tak mocno, że kijki nieoparte o ziemię unoszone są prawie poziomo. Śnieg na pewno pada poziomo. W odsłonięte części policzków czuję jak uderza śnieg, ale nie jak by to były płatki śniegu tylko jak by ktoś rzucał kamyczkami.

Czuję jak wiatr wdziera się pod wszystkie warstwy ubrania. Postanawiam jak najszybciej dotrzeć na szczyt wielkiej Rawki gdzie za skałkami założę na siebie jeszcze kurtkę. Ruszam, widoczność nie przekracza w tej chwili 20 metrów. Odpinam rakiety. Przywiązuje je linką do plecaka. Szczyt jest przewiany a zlodowaciały śnieg umożliwia mi szybsze pokonanie grzbietu na butach niż na rakietach. Zatrzymuję się za szczytem. Zrzucam plecak, wyciągam kurtkę. Zakładam ją. W tym samym czasie w moją stronę zbliża się żołnierz straży granicznej. Zatrzymuje się.

Rozmawiamy chwilę i dalej do Małej Rawki idziemy razem. Żołnierz na nartach z Małej Rawki zjechał. Ja za nim na piechotę. Za małą Rawką było miejsce gdzie wiatr prawie nie wiał. Zatrzymał się poczekał na mnie – porozmawialiśmy upewnił się, że nie potrzebuję pomocy. Ja powiedziałem że muszę chwilę tutaj odpocząć i pójdę dalej. Zostawił mnie i pojechał dalej. Napiłem się ciepłej herbaty. Uspokoiłem oddech. Nie chcąc tracić zbyt dużo czasu w pogarszającej się pogodzie ruszyłem na rakietach w dalszą drogę. Z tego miejsca do Bacówki Pod Rawkami miałem około 45 minut szybkiego marszu.

Schodząc szlakiem spotkałem dwóch młodych ludzi idących na Rawki w druga stronę. Śnieg był głęboki, a zejście lub wejście od tej strony jak kto woli, jest tak strome że chwilami rakiety robiły prawie za narty. Zejście jest długie i męczące, bo trzeba cały czas uważać, aby się nie wywrócić. Po drodze mija mnie jeszcze grupa czterech mężczyzn, którzy z mniejszymi plecakami pognali w dół szybciej ode mnie.

Już na samym dole, przy przejściu przez płaskie pole do bacówki odpięła mi się jedna rakieta. Widząc bacówkę stwierdziłem, że to jakieś 300 metrów więc dam radę bez rakiet. Odpiąłem drugą. I jak się okazało ta decyzja kosztowała mnie ogrom wysiłku. 20 kg w plecaku i śnieg do uda sprawił, że pozbyłem się resztek sił na ten dzień wędrówki. Dotarłem do bacówki.
Jak dowiedziałem się drugiego dnia wiatr wiał z prędkością 120 km/h w porywach do 150 km/h. Na pulsometrze pomiar spalenia kalorii w tej zimowej wędrówce pokazał wysiłek równy około 20 000 kcal.

Byłem w ciepłym pokoju, zadowolony z pokonanej trasy, mniej zadowolony z małej ilości zdjęć.

Wzbogacony o doświadczenie wędrówki w huraganowym wietrze, który wdziera się w każdą szczelinę ubioru i powodujący natychmiastowe uczucie chłodu, które potrafi w ciągu chwili ogarnąć całe ciało. Doceniłem to, co niektórym wydaje się śmieszne podczas wędrówek a więc: podwójne rękawiczki, cienkie których nigdy nie zdejmujemy i drugie, które zakładamy na nie, gogle lub okulary-gogle, kominiarkę zakładaną pod czapkę która chroni również szyję, kijki, bez których w zimie w ogóle nie powinno się wychodzić w góry i rakiety śnieżne.

Tych, co bez kijków i rakiet wybierają się zimą w góry, musi cechować albo wytrzymałość i kondycja Herkulesa lub głupota.

Przeszedłem trasą, którą tydzień wcześniej szła para z Warszawy i którą musiał GOPR ewakuować. Jeżeli byli nie przygotowani kondycyjnie i nie mieli rakiet śnieżnych nie dziwię się im, że tak to się skończyło - samo ubranie nie gwarantuje przeżycia w ekstremalnych warunkach.

Uważam, że wejście od strony Ustrzyk Górnych na Masyw Rawek może jest i dłuższe niż szlakiem od Bacówki Pod Rawkami, ale pozwala na łagodniejsze podejście pod szczyt. Z drugiej strony szlaku praktycznie od razu czeka nas mozolne wspinanie się po stromym zboczu, które może szybciej zniechęcić do osiągnięcia celu.

 

 

powrot